1 Oddział Chorób Płuc, Wojewódzki Szpital Zespolony im. L. Rydygiera w Toruniu
2 Towarzystwo Poradnictwa i Psychologii Pastoralnej w Polsce
3 Poseł na Sejm RP
4 Polski Instytut Evidence Based Medicine; McMaster University Department of Medicine, Hamilton, Kanada
5 Katedra Opieki Paliatywnej, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, Collegium Medicum w Bydgoszczy
Jak cytować: Brożek B., Giemza G., Polaczek J., Gajewski P., Krajnik M.: Bądź przy mnie – czyli trzy historie o samotności. O potrzebie opieki duchowej w czasie pandemii COVID-19. Med. Prakt., 2020; 12: 141–145
Wprowadzenie
Chcemy się dziś zmierzyć z samotnością chorych
na COVID-19 leżących w szpitalach, z tym, co ta
samotność w nich powoduje, a także z tym, co pomaga
im znaleźć nadzieję, sens życia i siłę.
„Samotność to taka straszna trwoga, ogarnia
mnie, przenika mnie. Wiesz mamo, wyobraziłem
sobie, że, że nie ma Boga nie, nie ma nie!”.1 To
prawda, że Ryszard Riedel wyśpiewywał swojej
matce te słowa w zupełnie innych okolicznościach,
ale nie zmienia to faktu, że samotność może być
aż tak głęboka, dotkliwa, smutna także dla tych,
którzy często zupełnie niespodziewanie znaleźli
się na oddziale szpitalnym dla chorych na
COVID-19. Tam, gdzie najbliżsi nie wejdą, nie
usiądą przy nich, nie wypiją z nimi herbaty. Tam,
gdzie jedynie z krzątaniny osób dokoła, ubranych
szczelnie, chorzy mogą się domyślać, że ktoś się o nich troszczy i że komuś na nich zależy. Bo nie
poczują ciepła dotyku ludzkiej ręki w rękawiczce i nie zobaczą uśmiechu na zamaskowanej twarzy. A często trudno im usłyszeć i zrozumieć wypowiadane
słowa, zwłaszcza gdy nawet w „normalnych”
warunkach trochę niedosłyszą. Można zaryzykować
stwierdzenie, że żyjemy w czasach „wymuszonej
samotności”, dotykającej niespodziewanie
także tych, którzy dotychczas samotności nie doświadczali. Co więcej, wiele osób, szczególnie w najtrudniejszych chwilach życia, szuka odpowiedzi,
sensu i siły w Bogu. Dla nich prawdziwym
cierpieniem może być ograniczenie, a nawet brak
dostępu do sakramentów i do posługi kapelana w sytuacji lęku o życie, zwielokrotnionego przez
poczucie bycia opuszczonym przez ludzi, a może
też przez Boga.
Pewnym symbolem tego, do czego może prowadzić
„wymuszona samotność” czasu pandemii, jest
historia 90-letniej Kanadyjki, mieszkanki domu
seniora, zmarłej w wyniku eutanazji, o którą poprosiła z powodu cierpienia związanego z lockdownem.2 Ta i inne historie wskazują, że obok
starań o zahamowanie rozprzestrzeniania się
wirusa i skuteczne leczenie tych, którzy zachorowali
na COVID-19, nie wolno pominąć troski o potrzeby społeczne i duchowe osób, zarówno
tych zmagających się z chorobą, jak i zdrowych,
których dotknęły obostrzenia izolacji społecznej
(rodzin chorych przebywających w szpitalach, osób
osieroconych, które nie mogły towarzyszyć umierającemu,
czy też mieszkańców domów pomocy
społecznej). Co konkretnie można zrobić? Co będzie
pomocne? Może inspiracją będą przytoczone
poniżej trzy opowieści o samotności i lęku, ale też i o tym, jak można przynieść nadzieję i dotknąć
serca i duszy.
Samotność i cierpienie, które można złagodzić
Jerzy Polaczek
były pacjent hospitalizowany z powodu COVID-19
Choroba jest rzeczywistością, która, nagle ingerując w nasze życie zawodowe, rodzinne i osobiste,
zmienia je w czas trudnej nieraz walki o powrót
do zdrowia. Bardzo konkretnie pokazuje kruchość
życia, ale też zmusza chorego do wykrzesania wewnętrznych
sił do cierpliwego znoszenia trudów
chorowania. Źródłami żywej energii są dla chorego w szpitalu: rodzina, bliscy, drugi człowiek w szpitalnym
pokoju oraz personel medyczny – lekarze,
pielęgniarki i inni. Dla wielu pacjentów jest nim
również kapelan posługujący w szpitalu.
W naszej pięknej polskiej tradycji widok kapelana
idącego szpitalnym korytarzem do chorych z sakramentami, modlitwą czy dobrym słowem
jest wyrazem konkretnej ludzkiej duchowej potrzeby, o którą tym bardziej wielu chorych prosi w czasie obecnej pandemii. W tej wyjątkowej
sytuacji potrzeba i konieczność udzielenia osobistego i duchowego wsparcia chorym w szpitalach, w których od wielu miesięcy obowiązuje „zamrożenie”
możliwości odwiedzin przez bliskich, jest
społecznym i etycznym wyzwaniem zarówno dla
służby zdrowia, jak i dla Kościoła.
Ten czas próby dla nas wszystkich – administracji
publicznej (rządowej i samorządowej, która
odpowiada za funkcjonowanie szpitali od strony
organizacyjnej, finansowej i prawnej), personelu
medycznego, chorych, ich rodzin oraz wspólnot
religijnych – powinien zaowocować działaniami,
które będą przynosić ulgę w cierpieniu chorym w szpitalach, po raz pierwszy od niepamiętnych
czasów odciętych od swoich bliskich – dzieci, rodziców,
dziadków, przyjaciół. W szczególności dotyczy
to osób, które ciężko przechodzą COVID-19.
Pragnę się krótko podzielić z czytelnikami moimi
osobistymi doświadczeniami, spostrzeżeniami i wnioskami płynącymi z ponad 5-tygodniowego
pobytu w szpitalu, do którego trafiłem w październiku z powodu zakażenia koronawirusem.
W człowieku, który tak jak ja po raz pierwszy w życiu dłużej leżał w szpitalu, rodzi się kilka
pytań. Jak przeżyć trudny okres drastycznych ograniczeń, zachowując wewnętrzny pokój, który
realnie wpływa na ogólny stan zdrowia, zarówno
fizycznego, jak i psychicznego? Jak ważny
jest w tym czasie kontakt, choćby telefoniczny z najbliższymi – rodziną i bliskimi? Jak istotna
jest potrzeba osobistego kontaktu z kapelanem?
Wszystkie te aspekty determinują poziom stresu i lęku, zarówno u chorych, jak i ich bliskich.
Moja rodzina – ja, żona i nasze dorosłe już
dzieci – od kilku lat przez 24 godziny na dobę
opiekujemy się mieszkającą z nami moją teściową
(jest obłożnie chora i nie nawiązuje kontaktu
werbalnego). Moja żona również była zakażona
koronawirusem, więc miałem się o kogo martwić.
Mogę tylko wyrazić wdzięczność pracodawcy mojej
córki. W dniu, w którym karetka pogotowia ratunkowego
zawiozła mnie do szpitala w ciężkim
stanie, a dodatni wynik testu na COVID-19 wyeliminował z opieki nad teściową moją żonę – jego
zgoda na pracę zdalną i przeniesienie się córki
na jakiś czas z Warszawy na Śląsk, uratowała
nam sytuację w domu. To pokazuje, jak ważne
jest wsparcie pracodawców w czasach, w których
tysiące polskich rodzin stają przed koniecznością
znalezienia rozwiązania w sytuacji nagłego wyłączenia z opieki nad chorym domownikiem osób
zakażonych lub objętych kwarantanną.
Wspominam o tej okoliczności towarzyszącej
mojej chorobie, aby podkreślić bezcenny dar możliwości
opieki nad naszymi bliskimi potrzebującymi
pomocy, która nas samych ubogaca. Dzisiaj
nabiera to szczególnego znaczenia, gdy możliwości
korzystania z paliatywnej opieki pielęgniarskiej
nad chorymi w domach zostały przez pandemię
dramatycznie ograniczone.
Zjawiskiem zbyt mało zauważanym w środkach
masowego przekazu jest – chyba po raz pierwszy w historii – całkowite wyłączenie możliwości odwiedzin
chorych przez bliskich, a także drastyczne
ograniczenie kontaktu pacjentów z kapelanami
sprawującymi opiekę duszpasterską w szpitalu.
Oczywiście wynika to z konieczności zachowania
ścisłego reżimu sanitarnego i izolacji, ale ma również
złe skutki. Stan trwającego od wielu miesięcy
zakazu odwiedzin oraz ograniczenia opieki duszpasterskiej
jest w szpitalnej rzeczywistości źródłem
dodatkowego stresu i lęku u chorych i ich rodzin.
Odbija się to także na personelu medycznym, który musi się dodatkowo mierzyć ze skutkami braku
bezpośredniego (lub jakiegokolwiek) kontaktu pacjenta z kochanymi osobami. Chorzy dają upust duchowemu
cierpieniu nieraz w zaskakujący sposób,
na przykład głośno wołając o pomoc, przywołując
bliskich. Byłem tego świadkiem i wiem, jak ważne
jest towarzyszenie ciężko choremu, którego czasem
wystarczy potrzymać za rękę, aby przynieść
mu ulgę. Jak ważna jest rozmowa z chorym, który
cierpi, bo nie ma wsparcia najbliższych i odczuwa
przejmującą samotność. Ile znaczy pomoc niesamodzielnemu
pacjentowi w zjedzeniu posiłku czy
podanie mu telefonu, by mógł zadzwonić do rodziny.
Jak ważna dla wielu chorych jest fizyczna obecność
kapelana na oddziale; zbliżające się Święta Bożego
Narodzenia jeszcze tę potrzebę kontaktu z osobą
duchowną spotęgują. Wszyscy powinni mieć świadomość
tych duchowych potrzeb, które dla indywidualnego
chorego mogą mieć równie duże, a niekiedy
nawet większe znaczenie, niż podawanie leków.
Niech to moje krótkie osobiste świadectwo
będzie też wyrazem podziękowania dla lekarzy,
pielęgniarek i innych osób, których praca i poświęcenie
dla chorych są bezcenne.
Telefon, który przyniósł ulgę
Grzegorz Giemza
osierocony syn
W niedzielę, 18 października, rano zadzwonił telefon.
Dzwoniła moja mama. Numer rozpoznałem
od razu, bo dzięki życzliwości pacjenta z sali, który
pożyczył jej swój telefon dzień wcześniej, kilka
razy z nią rozmawiałem. Mama trafiła do szpitala w sobotę. Została przywieziona z domu opieki, w którym mieszkała od roku. Dzielił nas dystans
400 km. Od tygodnia miała zdiagnozowany
COVID-19, w sobotę rano jej stan się pogorszył.
Personel postanowił wezwać pogotowie. Decyzja
była natychmiastowa – szukamy szpitala. Trochę
trwało (taki eufemizm), zanim znaleziono szpital,
który by ją przyjął. Potem 90 km drogi do niego,
około 2 godzin oczekiwania w karetce i… mama
trafiła do sali na tzw. dostawkę. I dzięki Bogu, bo
właśnie na tej sali leżał przemiły pacjent, który
pozwolił jej korzystać ze swojego telefonu i dzwonić
do wszystkich bliskich. Dzięki temu wiedzieliśmy, gdzie jest, bo gdy karetka wyjeżdżała, nie było
to jeszcze jasne. Ta bardzo samodzielna kobieta
zawsze potrafiła zorganizować cały świat wokół
siebie przez telefon, ale tym razem jej komórka została w pokoju w domu opieki, w strefie covidowej.
Wracając do niedzielnego poranka.
– Jest tam gdzieś Bożena? – zapytała. Chodziło o moją żonę.
– Tak.
– Zawołaj ją, bo chcę wam coś powiedzieć.
Żona przyszła do pokoju, a ja włączyłem telefon
na tryb głośnomówiący. Mama wtedy zaczęła
do nas mówić.
– Dzwonię, bo wszystko może się stać. Miałam
dobre życie. Dziękuję wam. Wiecie, że czasem
mówiliśmy sobie szczerze trudne rzeczy, ale
zawsze potem wszystko wyjaśnialiśmy. Bożena,
dziękuję ci. Starałam się żyć w zgodzie
ze wszystkimi. Powiedzcie to wszystkim znajomym.
Kocham was. Powiedzcie dzieciom, wnukom i prawnukom, i wujkowi, że bardzo was
wszystkich kocham…
– Mamo, też ci dziękujemy. Kochamy cię, z Bogiem.
– Wiem. Z Bogiem.
Następnego dnia zadzwoniła jeszcze raz. Z trudnością już mówiła, ciężko oddychała pod
respiratorem. Chciała, żebym zorganizował dostarczenie
jej paru rzeczy z domu opieki. We wtorek
rano zadzwonił telefon, tym razem numer
stacjonarny szpitala. Mama zmarła.
Dlaczego o tym piszę? Bo teoretycznie, a jestem
ewangelickim duchownym, posiadam wiedzę
na temat towarzyszenia osobom umierającym i w żałobie. Zresztą, prowadząc kursy i szkolenia z tej dziedziny, często podkreślałem, jak ważna
jest możliwość pożegnania się z osobą umierającą.
Jakie to jest bezcenne dla osoby, która odchodzi, a także dla jej rodziny. Teraz doświadczyłem tego
na własnej skórze. Poczułem, jak to jest, gdy nie
można wejść do domu opieki, żeby zobaczyć bliską
osobę, gdy nie można dostać się na oddział szpitalny,
żeby przy niej być, kiedy umiera. Doznałem,
co robi z człowiekiem oczekiwanie bez możliwości
nawiązania kontaktu. Wyobrażanie sobie bezradności
mamy czującej, że umiera w osamotnieniu…
Ból, wściekłość, smutek, gniew, bezsilność… Doświadczyłem
również tego, jak uwalniające jest powiedzenie w ostatnich dniach czy chwilach życia,
że się kocha, że się jest wdzięcznym, a jeszcze ważniejsze
okazało się usłyszeć to samo. Mama, gdy
była jeszcze świadoma tego, co się dzieje, pogodziła
się z tym, co nastąpi, i zadzwoniła do nas, bo obok
niej była życzliwa osoba – pacjent, który poszedł
do niej, gdy została przeniesiona do innej sali, żeby
mogła zatelefonować. Ale co by było, gdyby obok
nie było tego człowieka z telefonem? Przecież nie
każdy jest świadomy, że umiera. Bywa, że osoby
umierające nie mogą się pożegnać, ani też nikt ich
nie żegna. Rozmowa telefoniczna może przynieść
ulgę – wszystkim, również personelowi szpitala.
Tylko co, jeśli nie ma takiej możliwości?
Kapelan z Dobrą Nowiną
Beata Brożek
lekarz na co dzień opiekujący się chorymi na COVID-19
W ostatnim czasie pojawiają się w Internecie,
na różnych portalach społecznościowych filmowe
zapisy głębokich wrażeń osób, którym udało się
przekroczyć progi oddziału covidowego. Inni testują
warunki, w jakich pracują medycy, przebierając
się w odzież ochronną, opisują swoje doznania.
Czyż wystarczy to, aby mieć wyobrażenie o pracy
personelu medycznego w tym czasie? Pytanie
retoryczne, bo nikt nie opisze tego, co dzieje się
za śluzami spokojnych może z daleka oddziałów,
na których są leczeni chorzy na COVID-19. Ja też
nie… Mam tylko wrażenie, że po tym wszystkim
długo będziemy wracać do równowagi psychicznej, a niektórzy może nie odzyskają jej całkowicie nigdy.
Agresywność SARS-CoV-2 z jednej strony połączyła
medyków z niedolą tysięcy pacjentów jeszcze ściślej,
lecz z drugiej spowodowała, że patrzymy na siebie z dystansu. Chronimy swoje zdrowie i życie pod
przyłbicami, maskami, kapturami kombinezonów.
I nie mamy wyjścia, chcąc służyć innym, musimy
najpierw zadbać o siebie. Rzadko na oddziale
szpitalnym towarzyszyły chorym tak silny lęk i niepewność. Nigdy kontakt chorego z lekarzem
nie był tak trudny.
Po pierwszych zgonach pacjentów pojawiła się
refleksja, że warto byłoby przywrócić opiekę duchową
nad chorymi. Ale jak to zrobić, gdy pośród
duchownych wielu jest obciążonych chorobami zwiększającymi ryzyko ciężkiego przebiegu zakażenia koronawirusem, inni są na kwarantannie
albo po ludzku, zwyczajnie, obawiają się zakażenia.
Aż pewnego dnia pacjentem stał się ksiądz Łukasz. W pierwszy wieczór nieco zagubiony, zmęczony
chorobą i długim czekaniem na wynik w izbie
przyjęć, ale następnego dnia już z pogodniejszą
twarzą. Ksiądz Łukasz nie wie, że pan Józef, który
leżał z nim w sali na sąsiednim łóżku w ciężkim
stanie przez kilka tygodni, jest w domu i ma się
już całkiem dobrze, zaczął nawet wychodzić sam
na spacery. I wspomina: „Kiedy zobaczyłem obok
księdza, to zaraz na drugi dzień poczułem się lepiej”.
Cóż, czasem pewnie nie doceniamy faktu,
że człowiek to także istota duchowa. „Jak się ksiądz
czuje w szpitalu?” – pytam na pierwszym obchodzie.
„Dobrze, mógłbym być kapelanem”. Jak powiedział,
tak zrobił. Dokładnie miesiąc później jako ozdrowieniec i nowy kapelan, przekraczał śluzę oddziału,
na którym przyszło mu wcześniej chorować (ryc.).
Pacjenci i personel przywitali go z niedowierzaniem,
ale przede wszystkim z wdzięcznością.

Ryc. 1. Ryc. Kapelan Łukasz
Pozostawia wrażenie otwartości, życzliwości i małe kartki z numerem telefonu i krótką informacją dla chorych: „Drodzy Pacjenci, podczas
Waszego pobytu w szpitalu nie pozostawimy Was
bez opieki duchowej!”. Jedna z takich kartek
leży na stoliku u pana Edwarda w dniu wypisu z oddziału. Widząc ją, mimo woli pytam: „Od kapelana?”.
Pan Edward z lekkim drżeniem głosu
odpowiada: „Tak, dobrze, że był, przyszedł do wierzącego”, a zaraz potem z niedowierzaniem dopytuje:
„Czy ja już to przeżyłem? Czy ja wychodzę?”. I w ciągle przestraszonych oczach widzę łzy.
Tak wiele cierpienia fizycznego, ale tak wiele
także lęku, niepewności i cierpienia duchowego,
na skutek izolacji, oddzielenia od bliskich, samotności w chorobie.
Dziękujemy, księże Łukaszu, dziękujemy
wszystkim ofiarnym kapelanom, którzy w tym
czasie jeszcze mocniej dają świadectwo miłości
bliźniego. Niestety do wielu oddziałów leczących
chorych na COVID-19 kapelani nie docierają.
Dobrze, gdy znajdzie się ktoś z personelu medycznego,
dla kogo opieka duchowa jest ważna,
niezbędna. Warto zwrócić się na przykład do diecezjalnego
duszpasterza służby zdrowia o pomoc. U nas to wsparcie okazało się skuteczne – uzyskanie
zielonego światła od przełożonych szpitala,
szybka zgoda księdza biskupa. Jak dobra rodzina
diecezjalna, w której sprawniejsi, na pierwsze wezwanie
stają na straży upadających. Potem jeszcze
ważne szkolenie z zakresu zasad postępowania
epidemiologicznego, użycia środków ochrony i zespół
medyczny może stać się bogatszy o duszpasterza.
Nie wiemy, jak długo przyjdzie nam jeszcze
stawiać czoła niewidzialnemu wrogowi. Przed
nami kolejne święta, które wielu spędzi w szpitalu i całkowitej izolacji. Oby nie zabrakło w ich
otoczeniu tych, którzy niosą Dobrą Nowinę.
Zakończenie
W tych historiach zawiera się nadzieja i miłość. Taki paradoks pandemii – izolacja społeczna pokazała, jak bardzo siebie nawzajem potrzebujemy. Tak na co dzień, żeby żyć, ale też i w szczególnych momentach – jak umieranie, żeby móc spokojnie umrzeć. Niemieckie towarzystwa naukowe opublikowały rekomendacje, w których upominają się m.in. o fizyczną obecność bliskich przy umierających na COVID-19 pacjentach nawet na oddziałach intensywnej terapii.3 Inne organizacje i grupy wypracowały zasady lub programy edukacyjne, jak personel medyczny może wspierać wirtualnie rodzinę, której nie ma przy umierającym i jak pomóc pożegnać się z bliskimi.4,5 Kolejny paradoks pandemii, który również stał się wyzwaniem dla systemu opieki zdrowotnej, to potrzeba opieki duchowej, w tym religijnej. Ograniczenia w dostępie do posługi kapelana wzbudziły w wielu chorych tęsknotę za Bogiem i uświadomiły im, jak bardzo liczą na Jego opiekę. Amerykańscy eksperci z zakresu duchowości w medycynie z takich ośrodków, jak The George Washington University’s Institute for Spirituality and Health oraz City of Hope, podkreślają, że opieka duchowa nie jest „towarem luksusowym”, ale koniecznością w każdym systemie, który głosi, że opiekuje się ludźmi – czy tymi leżącymi w łóżku, czy tymi ubranymi w środki ochronne.6 Trzy historie przedstawione wyżej pokazują, jak wiele zależy od tego, żeby nam się „chciało chcieć”. Zauważyć, zatroszczyć się, poświęcać swój czas, znosić uciążliwości, być upartym, aż się uda wywalczyć. I działać razem. Z tej inspiracji zrodził się program Polskiego Towarzystwa Opieki Duchowej w Medycynie pod nazwą „Bądź przy mnie – wsparcie społeczne i duchowe dla chorych hospitalizowanych z powodu COVID-19”, przedstawiony w osobnym artykule.7
Piśmiennictwo:
1. Riedel R, Zaniesienko D.: List do M. 1991. www.tekstowo.pl/piosenka,dzem,list_do_m.html (dostęp: 2.12.2020)
2. Favaro A., Philip E.S., Jones A.M.: Facing another retirement home lockdown, 90-year-old chooses medically assisted death. 19.11.2020. www.ctvnews.ca/health/facing-another-retirement-home-lockdown-90-year-old-chooses-medically-assisted-death-1.5 197 140 (dostęp: 2.12.2020)
3. Münch U., Müller H., Deffner T. i wsp.: [Recommendations for the support of suffering, severely ill, dying or grieving persons in the corona pandemic from a palliative care perspective: Recommendations of the German Society for Palliative Medicine (DGP), the German Interdisciplinary Association for Intensive and Emergency Medicine (DIVI), the Federal Association for Grief Counseling (BVT), the Working Group for Psycho-oncology in the German Cancer Society, the German Association for Social Work in the Healthcare System (DVSG) and the German Association for Systemic Therapy, Counseling and Family Therapy (DGSF)]. Schmerz, 2020; 34: 303–313
4. Multidisciplinary Working Group “ComuniCovid” [Italian Society of Anesthesia and Intensive Care (SIAARTI), Italian Association of Critical Care Nurses (Aniarti), ItalianSociety of Emergency Medicine (SIMEU), and Italian Society Palliative Care (SICP)]. Come comunicare con i familiari dei pazienti in completo isolamento durante la pandemia da SARS-CoV-2 [How to communicate with families of patients in complete isolation during SARS-CoV-2 pandemic multidisciplinary working group “ComuniCoViD”]. Recenti Prog. Med., 2020; 111: 357–367
5. Stanford Medicine: Helping loved ones say goodbye virtual visit. www.med.stanford.edu/ content/dam/sm/palliativecare/documents/Helping-Families-Say-Goodbye_Provider_0413. pdf (dostęp: 2.12.2020)
6. Ferrell B.R., Handzo G., Picchi T. i wsp.: The urgency of spiritual care: COVID-19 and the critical need for whole-person palliation. J. Pain. Symptom Manage., 2020; 60: e7–e11
7. Krajnik M., Gajewski P., Gołota S. i wsp.: Opieka duchowa niezbędną składową całościowej opieki nad chorymi na COVID-19. Stanowisko Polskiego Towarzystwa Opieki Duchowej w Medycynie, Med. Prakt., 2020; 12: 146–152